Z rana okazalo sie, ze chinski duren nie zadzwonil po taxi, a po zadzwonieniu z rozbrajajaca szczeroscia przyznal, ze jest za wczesnie i od 7.30 dopiero mozna dzwonic (no co za debil, nie wiedzial tego wczoraj ?). Na szczescie podjechala jakas taxi i udalismy sie na dworzec.
Na dworcu spotkalismy Polaka, pana Dariusza. Wzial nas na spytki w autobusie i spytal sie skad jestesmy. Kiedy powiedzielismy, ze z Warszawy, mruknal cos pod nosem i odszedl bez slowa :)) Po krotkiej 2h podrozy dojechalismy do Tanah Rata i pierwsze co nas uderzylo to orzezwiajace gorskie powietrze oraz znosny klimat. Nie trzeba nawet klimy i wiatraka w pokoju.
Co ciekawe, w hostelu spotkalismy kolejnych 2 Polakow: Jana i Grzegorza. Umowilismy sie z nimi na wspolny trekking po pobliskich wzniesieniach. Po zjedzeniu sniadania wyruszylismy w gory. Wycieczka byla swietna. W ogole nie przypomina polskich gor, bo caly czas idzie sie gesta dzungla. Wspinaniom sie po korzeniach nie bylo konca. Po ok. 2h doszlismy na najwieksze wzniesienie w okolicy, czyli Gunung Brinchang, ktore jest wysokie na...6666 stop. Cala wedrowka zajela nam ok. 5h i byla naprawde bardzo fajnym doswiadczeniem z uwagi na dzungle. Nigdy nie mielismy przyjemnosci spacerowac w takich warunkach, czyli wsrod odglosow tropikalnych ptakow, bambusowych krzewow i (chyba) bardzo starych drzew oplatajacych caly szlak.
Po wyjsciu z dzungli udalo sie jeszcze zahaczyc o plantacje...truskawek. Cameron Highlands slynie z 3 rzeczy: herbaty, truskawek i raflezji (najwiekszy kwiat na swiecie). Lody i dzemiki truskawkowe sa wysmienite, jeden dzem moze uda sie do wawy przywiezc :)
Jutro chcemy udac sie zobaczyc rzeczona raflezje, ktora wazy srednio 10kg i smierdzi...padlina.