Kanton

Okolo 15 przybylismy do Kantonu. Podroz wyjatkowo przyjemna, bo jesli w Polsce na wiekszosc autokarow wycieczkowych mowi sie "de luxe" to ten byl przynajmniej kilka poziomow wyzej.

Sam Kanton na poczatku poraza OGROMEM przeciskajacych sie wszedzie i w kazdym kierunku mas ludzi. Okolice dworca to istne pieklo, setki tysiecy chinoli zasuwa ze swoim dobytkiem tudziez koczuje na gazetach na chodniku cholera wie ile dni. Na szczescie nam od razu na dzien nastepny udalo sie dostac bilety na hard seat do Nanning na 16:52. Niestety, z hostelem bylo gorzej. Jako ze nie dysponowalismy zadnymi mapami, adresami itd. tylko pojechalismy do Kantonu spontanicznie musielismy sie zdac na naszego nosa. Nasz nos zaprowadzil nas do hotelu wypchanego nigeryjskimi handlarzami chyba ubraniami. Standard swietny, cena tez nie najgorsza, aczkolwiek nieco za wysoka w stosunku do naszego budzetowania, czyli 60 RMB. Aczkolwiek, 1 adres mielismy, ale spedzilismy godzine na debacie z miejscowymi taksiarzami, policjantami i innymi typkami i...nie udalo sie ustalic gdzie owa ulica sie znajduje :)

Podczas wyprawy na obiad, wrocily dawne wspomnienia, czyli plucie koscmi, charchanie przy jedzeniu i innego tego typu tubylcze zwyczaje :) Na szczescie nieopodal koles sprzedawal wysmienite kokosy z wysmienitym z nich mlekiem. Sama dzielnica jest niestety jednym wielkim bazarem, gdzie przechodzenie przez ulice nawet na zielonym grozi zawalem. Generalnie, syf i malaria, zobaczymy jutro. Planujemy od rana "cos" jednak w tym Kantonie pozwiedzac...

Komentarze (0)