Z samego rana, bo o 7 udalismy sie na wyjatkowo skromne sniadanie. Nastepnie czekal rejs do Ha Long City (ponad 2h) do czasu ktorego nasz zidiocialy przewodnik zdazyl sie kilkukrotnie skompromitowac i raz prawie (niestety) wpadl do wody z dosyc wysokiego mola. Przez caly pobyt w Ha Long Bay slonce bylo wyjatkowo oszczedne, kryjac sie za chmurami. Mimo to, z dnia na dzien mimochodem delikatnie brazowielismy. Podczas rejsu mielismy swietne miejsca na dachu statku i wtedy...wyszlo slonce. Totez zaczelismy opalac. I stalo sie. Ja juz wygladam jakbym nurzal sie we wrzatku, Lenin i Marcin istotnie lepiej :).
Powrot do Hanoi odbyl sie bez wiekszych fajerwerkow, oprocz brawurowego ominiecia kolejki do bramki na autostradzie przez naszego kierowce. Mianowicie na centrymetry wcisnal sie miedzy samochod, a kawal betonu, po czym ten sam samochod po wyjezdzie z bramki brawurowo zajechal mu droge :))
Teraz siedzimy w hostelu i za 40 min odjezdzamy nocnym autobusem do Hue, w ktorym bedziemy o 7 rano. Hostel bardzo sympatyczny (Tam Thoung Relax Guesthouse na Yen Thai), zalatwili nam tour do Ha Long Bay (za 50USD, w tym 3 posilki dziennie, wszystkie bilety etc., post factum troche drogo nam sie wydaje, ale i tak bylo swietnie) oraz open ticket na bus na trasie Hanoi - Sajgon za 40USD. Teoretycznie mozemy sobie wsiadac w dowolnym miescie i w dowolnym wysiadac. Zobaczymy co z tego wyjdzie.