Z rana udalismy sie na zwiedzanie ruin Krolestwo Czampy, odleglego od o 45 km My Son. Dojechalismy tam dosyc szybko. Mimo wczesnej pory, panowal juz potworny upal (pod 40 st.) i z kazda minuta sie roztapialismy. Ruiny okazaly sie nadzwyczaj male, z centralnym placem z najladniejszymi monumentami i kilkoma pobocznymi raczej nie wartymi uwagi (sterta cegiel w remoncie lub sterta cegiel w krzakach).
Po mniej wiecej 1h udalismy sie w droge powrotna po odbior ciuchow. Oczywiscie nie byly na 12 tak jak sie umawialismy, krawiec probowal nas puszkami coli udobruchac. Przyjechaly spodnie, zle skrojone: albo za szerokie albo za dlugie. Umowilismy sie na przyjazd po 14, a tymczasem udalismy sie na plaze. Plaza skomercjalizowana, mocno pod zachodnich turystow, ale udalo sie rozbic pod palemka i pomoczyc w morzu (gigantyczna ulga w tym przekletym upale).
Nastepnie wrocilismy do krawca. Tym razem wszystko juz przyjechalo i bylo ok. Udalismy sie na jedzenie. W miedzyczasie moj wehikul nie wytrzymal trudow podrozy i cos w nim strzelilo. Na szczescie na 2 biegu dalo sie jechac, co prawda max. 25km/h, ale jednak. Ok. 16 wrocilismy od hostelu i ok. 18 wyruszylismy z Hoi An w nocna podroz do Nha Thrang. Autobusem kuszetka oczywiscie. Niestety, robionym pod Chiny, z tymi debilnymi barierkami po bokach.