Z rana wypozyczylismy sobie rowery za calego dolara, na caly dzien. Rowery prezentowaly sie intrygujaco, male kolka, bez przerzutek, ale za to z duzym siodelkiem. Wyruszylismy w droge, pierwotnie do rybakow, zeby nas do delfinow slodkowodnych zabrali. Jak zwykle wyszlo inaczej niz mialo byc...:)
Dosyc szybko zrobilismy postoj w wiejskim sklepiku z sympatyczna Laotanka. Upal byl dosyc duzy, ale w szczegolnosci dokuczal on jednemu z nas, czyli Marcinowi :) Wyruszylismy w dalsza droge, przejezdzajac przez wsie, mikromiasteczka itp. Krajobraz byl typowo wiejski, dosyc urokliwy. Po krotkim postoju na stacji benzynowej ruszylismy dalej, rybakow nadal nie napotykajac. Dluuugi przejazd zakonczylismy przy kolejnym sklepiku, gdzie probowalem z miejscowymi dogadac sie, w ktorym miejscu wyspy jestesmy. Po dlugich dyskusjach z uzyciem roznych konczyn, kartonu po papierosach, dlugopisu i 2 butelek pepsi (pepsi lub coca cola jest tu w nawet najwiekszym grajdole, niesamowite), udalo sie mniej wiecej ustalic gdzie jestesmy. Jak na zlosc, wrocily upiory przeszlosci zwiazane z azjatyckimi jednosladami. Oczywiscie zlapalem flaka w tylnym kole. Nawet wioskowa baba, ktora mi napompowala to kolo nie pomogla za bardzo, bo za 1km znow byl flak. Po dluzszych naradach ustalilismy, ze Marcin i Lenin pojada do wioski, bo goscia od rowerow, a ja bede sobie spacerkiem szedl. Problem tylko, ze nie mielismy pewnosci, jak daleko jest do hotelu.
Jak sie okazalo, nie byl to problem. Po ok. 20 min spaceru nadjechal skuterem gosc od rowerow. Wsiadlem na tyl, z rowerem na barkach i ruszylismy :)) Laotanczycy tym niecodziennym widokiem byli mocno podekscytowani, niektorzy przerwali posilek i wyszli na droge popatrzec :)) Cala podroz trwala 5 minut.
W ten sposob rowerkami okrazylismy wyspe, przejezdzaja kilkadziesiat kilometrow w nieludzkim upale. Bylo warto, a zmeczenia prawie nie bylo. Prawie....
Niestety, wieczorem Marcin padl jak kloda. Nie byl w stanie sie ruszyc z lozka, a do tego dostal goraczki. My w miedzyczasie raczylismy sie Beer Lao i gralismy w karty przy Mekongu. Marcina udalo sie do rana podreperowac prochami na szczescie.