Przejazd autokarem okazal sie dla mnie jednym z gorszych, w zyciu. Dostalismy autokar sypialny z podwojnymi lozkami, wiec wyladowalem w lozu z Leninem :), a Marcin sie rozwalil sam na lozku, farciarz. Niestety, potem bylo juz tylko gorzej. W nocy szalala burza i od pewnego momentu, co jakis czas, struzka wody kapala mi na leb. Totez musialem spac...z koldra na glowie. Natomiast rano okazalo sie, ze ci debile maja za nic czyjs bagaz i oddali mi plecak w polowie przemoczony do suchej nitki. Myslalem, ze zatluke tego laotanskiego debila...Na szczescie plecak okazal sie solidny, bo nie wpuscil wody (?) do srodka, wiec obylo sie bez powazniejszych komplikacji.
W Vientanie szybko znalezlismy stosunkowo tani hostel (12 USD). Tani, bo np. w jednym chcieli 40 dolcow...W pobliskiej knajpie zjedlismy sniadanie. Przeszlo by ono bez echa, gdyby nie fakt, ze do zupy zapodali intrygujace papryczkowe mazidlo, ktore oczywiscie musialem uzyc, a okazalo sie byc dynamitem...Ale nic to, po przejsciu obok Czarnej Stupy, w ktorej rzekomo mieszka smok, udalismy sie do Buddha Parku. Wyglada to dosyc osobliwie. Rzezby roznych bostw sa malownicze i roznorodne, ale calosc sprawia wrazenie jak dziupla przemytnikow posagow :)) Z kronikarskiego obowiazku dodam, ze dojechalismy tam miejskim autobusem za cale 5000 kipow (8000 kip=1 USD).
Nastepnie, w bardzo leniwym tempie odwiedzilismy Wat Si...cos tam :) i miejscowy Luk Triumfalny (od ponad 40 lat nie moga go dokonczyc). I...to wlasciwie na tyle. Ostrzegano nas, ze w stolicy Laosu praktycznie nic ciekawego nie ma i tak tez faktycznie jest. W rzeczywistosci, jesli sie da, to lepiej chyba od razu do Vang Vieng jechac. In plus na pewno jest stosunkowo tanie jedzenie. Humory nam dopisuja, jutro o 10 wyjezdzamy do wspomnianego Vang Vieng, a za tydzien bedziemy juz w Tajlandii. Poza tym, wszyscy prawie zdrowi. Lenin ma jakies problemy przeziebieniowe i sie szprycuje prochami.
Jeszcze rzecz o samych mieszkancach Laosu. To co ich odroznia od dotychczas poznanych narodow azjatyckich, to fakt, ze sa cholernie leniwi. Generalnie, nic im sie nie chce robic. W knajpie czeka sie minimum 25 minut na najprostsze nawet danie. W odroznieniu od Wietnamu i Kambodzy nie nagabuja sprzedawcy, kierowcy tuk tukow z urzedowego tylko obowiazku rzuca "tuk tuk sir ?". Oprocz tego sa dosyc glupkowaci. Czesto w rozmowie maja problem ze zrozumieniem nawet bardzo prostych rzeczy np. pokazania na mapie, gdzie sie aktualnie jest. Przyklad z dzisiaj, w knajpie miala babka przyniesc 2 7upy i pepsi, przyniosla 3 7upy i ze 20 razy sie upewniala, ze stek dla Marcina ma na pewno byc z kurczaka :)) Mimo tego, jak to z Azjatami bywa, sa sympatyczni, usmiechnieci i mimo ich roznych przywar, jest OK :)