Autobus mial odjechac o 10, oczywiscie odjechal ponad pol godziny pozniej. W miedzyczasie okazalo sie, ze sprzedali wiecej biletow niz bylo miejsc. Na dodatek, autobus mial jechac 2 h, a jechal 4h. Takie tam drobne laotanskie niescislosci ;))
W kazdym razie po 14 zajechalismy do Vang Vieng, ktore na pierwszy rzut oka nieco przypomina Siem Reap, czyli miasto istniejace dla turystow. Po krotkich poszukiwaniach wynajelismy domek na palach (a wlasciwie pokoj na palach) za cale 70 000 kipow. Udalismy sie na zwiedzanie, ktore dosyc szybko sie skonczylo, bo miasteczko mozna z buta w 20 minut przejsc. Glowne atrakcje sa poza nim. Zycie wieczorne jest mocno srednie. Bary, puby zieja pustkami. Jedynie w niejakim Aussie Bar cos sie dzialo, wiec tam zaszlismy i okazalo sie to dobrym pomyslem, bo za 15 000 kipow mozna kupic wiadro red bulla z lao lao :))
Jutrzejszy dzien zapowiada sie ciekawie, bo udajemy sie na slynny tubing, czyli dryf w detce po pobliskiej rzece z barami jako przystanki...