Tubing

Z rana niespiesznym krokiem udalismy sie do punktu wynajmu opon. Wynajem na caly dzien, a wlasciwie do 18, kosztuje 55 000 kipow, czyli wcale nie tak malo. Nastepnie tuk tukiem udalismy sie do punktu startowego. Na poczatku wygladalo to malo zachecajaco, bo oprocz nas byly 2 osoby, a najdalszy numer zapisany na rece to 9, czyli oprocz naszych 5 osob w oponach byly....4 osoby :)) No coz, off-season. Rzeka jest brudna, w tym sensie, ze jest to typowa azjatycka rzeka i niesie mnostwo jakiegos piachu, mulu i tego typu syfu. Jest dosyc rwaca momentami i sa przeszkody. Osobiscie, na 1 przeszkodzie, czyli duzej galezi, zaliczylem wywrotke :) W kazdym razie jakos doplynelismy do pierwszego lepszego baru. Nie bylo w nim 'happy menu' :) Na tym odcinku barow bylo mnostwo, wlasciwie jeden za drugim. A przy kazdym z nich masa atrakcji typu hustawki, zjezdzalnie etc. wszystkie konczace sie efektem wlotem w rzeke :) Po oproznieniu butelki beer lao udalismy sie w dalsza podroz. Zaintrygowal nas jeden bar, oddalony od rzeczonego zaglebia, w ktorym bylo pusto. Lezal tylko pewien Laotanczyk, ktory glupkowato sie smial i naturalnie sprawial wrazenie bardzo zmeczonego tym ze musial do nas wstac :)) Ale bar okazal sie strzalem w 10. Byl w nim niezwykly ptak. W specyficzny sposob, bardzo glosno gwizdal i....gadal caly czas po laotansku :D Oprocz tego umial sie smiac i kaslac. Niezwykle stworzenie. W owym barze znajdowalo sie juz happy menu, grzybki lub trawa, do wyboru do koloru :) Po przeczekaniu deszczu w tym barze, w "przyjaznej atmosferze", udalismy sie z powrotem do Vang Vieng. Ja poszedlem spac na dlugie godziny, a Marcin i Lenin zjedli jakis obiad i...rowniez poszli spac. No coz, dzien byl bardzo meczacy, tyle sie czlowiek nameczyl sterujac ta opona :)

Komentarze (0)