Dzis z rana mielismy ambitny ostrego zwiedzania Luangu, ale spotkalismy rzeczone malzenstwo i ci nas przekonali do tuk tuka nad wodospad Kuang Si. Mielismy tam jechac jutro, ale jutro po poludniu chcemy wyruszyc juz do Tajlandii, wiec...Mily pan zapowiedzial, ze znalazl super okazje za 35 000 kipow od lba i mozemy sie przylaczyc. Zobaczymy.\
Udalismy sie na sniadanie nad Mekong. Tam bylo bardzo ciekawie, tym razem bez indydentow. Na poczatku dosiadl sie Anglik. Nie byle jaki Anglik. Wygladal jak zywcem wyjety z ruchu hipisowskiego. Mial nawet kwiatuszka wpietego w kapelusz. Konwersacja byla ciekawa, ale z inicjatywa z jego strony. Nam sie troche spieszylo. Zwolnilismy, kiedy podszedl do nas pewien gosc w naszym wieku i....przemowil po polsku :DD
Okazal sie byc Marcinem, ktory grzeje z wyprawy po Chinach do Tajlandii. Niesamowite, tyle dni posuchy, jesli chodzi o ziomkow, a tu w 2 dni 3 Polakow :D Pogawedka byla sympatyczna. Wymienilem z nim poglady na temat Chin (nie podobal mu sie Liyang :/) i szybko sie rozstalismy, bo spieszylismy na tuk tuka. Aha, punkt 9 rano znowu wywalilo prad. Nasz gospodarz twierdzi, ze to sie wczesniej zdarzalo. Tak samo, jak wczesniej mowil, ze TV u nas w pokoju w przeszlosci rowniez dzialal bez zarzutu oraz w przeszlosci nigdy nie bylo problemow z woda. Powoli mam ochote zmienic kolejny zwyczaj. Tym razem bedzie mogl mowic "w przeszlosci nigdy zaden gosc nie obil mi geby".
Tak czy owak, znalezlismy po drodze tanszego tuk tuka (za 30 000 kipow) i udalismy sie nad wodospady. Wodospady sa po prostu rajem na ziemi. Osadzone w przyjemnym lesie setki metrow kaskad, zatoczek, gdzie mozna sie kapac. Calosc konczy sie ok. 40 m wodospadem glownym. Calosc sprawia niesamowite wrazenie, woda jest turkusowa i...zimna !!! To miejsce nalezy polecic kazdemu, kto chce jechac do Laosu, po prostu bajka. Minusem jest tylko dosc duzo ludzi. Dla amatorow fotografii jest to miejsce wymarzone mimo tego. Zdjec sa setki, ale niestety na tych wolnych jak zolw nie idzie zrobic uploadu.
Jutro chcemy wreszcie porzadnie zwiedzic Luang Prabang. No w koncu musi byc jakis powod, ze Unesco cale miasto wpisalo na swoja liste ;)).
Wieczorkiem udalismy sie na wyzerke. Jedzenie jak zwykle bylo bardzo smaczne, okraszone odpowiednia iloscia beer lao. Na dodatek, spotkalismy w okolicy targu Marcina. Okazalo sie, ze Marcin gadal troche dluzej ze wspomnianym hipisem. Hipis wygladal na ok.65 lat, a okazalo sie, ze ma...88 lat. Co ciekawe, twierdzi ze musi wracac do Bangkoku do ojca, ktory ma 112 lat :)) Samo jego zycie to material na dobra ksiazke (3 lata podczas wojny siedzial gdzies w Tanzanii, potem go do Birmy przerzucili, potem wiele lat handlowal rzadkimi gatunkami herbat z Yunanu, czym w zasadzie zajmuje sie do tej pory). Wspolna przechadzka po targu zaowocowala zakupem koszulek Beer Lao. Oczywiscie, musialem zaplacic wiecej za wiekszy rozmiar, dyskryminacji ciag dalszy. Banda laotanskich oszustow.