Zgodnie z umowa rano podjechal po nas wypasiony van i wyruszylismy do Elephant Camp. Na miejscu ujrzelismy kilkadziesiat sloni, od tych najstarszych i najwiekszych po 6-miesieczne sloniatko. Wkrotce Tajowie dosiedli sloni i wtoczyli sie do rzeki. W rzece slonie sie chlodzily, a niektore za pomoca traby urzadzaly prysznic szanownej widowni :)
Nasza uwage przykul pewien potezny slon, ktory stal nieco z boku, obok pomostu. Byl on dumnym posiadaczem imponujacych klow, a z pomostu wrzeszczal na niego miejscowy. Po paru minutach slon po prostu zwial na 2 brzeg rzeki i wparowal do lasu. Jak sie okazalo, byl to dopiero poczatek historii z tym sloniem w roli glownej...
Zaczal sie show z udzialem bodajze 10 mlodych sloni (od 3 do 10 lat). Slonie klanialy sie w pas, pokazywaly jak taszcza drewniane bele i...no wlasnie, w tym momencie show przerwalo wbiegniecie na plac owego slonia-rebelianta. Za nim lecial jak wsciekly pewien Taj z kijem. Ale poza tym, ze upapral sie caly w blocie, roslinach etc. i zgubil gdzies kapcie to chyba jego poscig niewiele dawal. Po tym przerywniku spokoj nie trwal dlugo. Slonie wrocily do pokazu, ale zaraz uwage wszystkich przykul powrot rozszalalego slonia do 'stajni'. Tam trafil na slonia seniora (wiekszego od niego), ktory go walnal pare razy traba i wywalil spod dachu :)) Szalony slon jak niepyszny stanal pzry rzece i knul dalej. Widac bylo, ze cos jest nie tak, bo przy nodze dyndal mu wyrwany z kozreniami lancuch, ale liczylismy, ze Tajowie wiedza co robia.
Sloniki kontynuowaly pokaz. Gwiazda okazal sie slon Suda, ktory dal popis malarstwa. Namalowal slonia z kwiatkami na trawce i calosc sygnowal swoim podpisem. Pozniej nie omieszkalismy kupic 3 jego malunkow po 600 THB kazdy. Slonie daly jeszcze pokaz gry w pilke nozna i w kosza. W noge graja lepiej niz te patalachy zwane polska reprezentacja...
Show sie skonczyl i dosiedlismy sloni, aby wyruszyc w dzungle. Mi sie trafilo samotne siedzenie, pewnie z racji gabarytow ;) No i tutaj nastapilo cos niesamowitego. Juz przy podchodzeniu do rzeki zauwazylismy, ze owy szalony slon cos knuje i przeprawia sie przez rzeke. Niestety, ledwo co wszyscy przekroczyli rzeke, wpadlismy w jego zasadzke. Oszolom zaczail sie za krzakami i wylecial na wprost....mojego slonia. A wlasciwie na odwrot. Moj woznica okazal sie lokalnym kozakiem i wyprzedzil wszystkich innych. Tym samym stanalem oko w oko z szalonym sloniem. Na szczescie, wybral boczna droge. Na szczescie dla nas. Jeden slon mu sie nie spodobal i zaczal na niego nacierac. Biedaczysko zaczelo zwiewac gdzie pieprz rosnie i przy tym doslownie wykatapultowal malzenstwo z siedziska. Wygladalo to wszystko dosyc makabrycznie i niektorzy zaczeli sie zastanawiac czy przezyli. Co gorsza, reszta sloni sie rozochocila ta 1-osobowa rebelia i zaczela groznie mruczec, trabic i warczec. Tajowie chwycili za metalowe paly i kilka razow w sloniowy leb ostudzilo ich checi przylaczenia sie do powstania ;) Ja natomiast wolalem przy pierwszej budce zakupic peczek bananow, zeby nieco udobruchac swojego slonia. Jesli chodzi o wnerwienie sloni to chyba cos bylo na rzeczy, bo chlopakom banany dali za darmo, a mi w kolejnym stoisku za cene 1 peczka dali 1 kisc bananow i 3 sugar cane'ow :)
Potem udalismy sie na lunch w formie szwedzkiego stolu (bardzo smaczne !). Na miejscu okazalo sie, ze wykatapultowane malzenstwo jednak zyje i ma sie calkiem dobrze. Na szczescie. Po lunchu zasiedlismy do bambusowej lodki na splyw. Pod ciezarem 4 Europejczykow i 2 Tajow lodka zamienila sie w u-boota. Na dodatek, dosyc szybko wplynelismy w ulewe, a nasz sternik przywalil w inna lodke z banda Japonczykow na pokladzie.
Po tych wszystkich przygodach wsiedlismy do vana i pojechalismy na ferme motyli i orchidei. Tu obylo sie bez wiekszych emocji. Motyle troche oszukane, bo nie dosc, ze malo to jeszcze brzydkie. Kwiatki jak to kwiatki, ladne i malownicze. Mozna bylo z aparatem poszalec ;)
Jako ze otarlismy sie dzis o smierc ;), to chcemy sie zrelaksowac w naszym wypasionym przyhostelowym basenie i wreszcie kupic bilety do Sukhotai, do ktorego udajemy sie jutro.