Poranny start wycieczki odbyl sie bez wiekszych nieporozumien. No moze poza tym, ze nie bylo sniadania. A wlasciwie to bylo tylko ciezko zauwazyc kanapke na 2 gryzy.
Najpierw udalismy sie w zatoczke na Phi Phi Leh, zeby sie przekapac, porobic foty etc. W miedzyczasie byl krotki postoj przy Jaskini Wikingow (tutaj tez byli ?) rowniez na foty, ale niestety bez wchodzenia do niej. Najciekawiej bylo przy slynnej Niebianskiej Plazy. Otoz wkradla sie drobna niescislosc. Zamiast podplynac bezposrednio na plaze, trzeba bylo wlasnorecznie (i wlasnonoznie) doplynac do schodkow wbitych w skale i przejsc przez wysepke. Z pozoru wydaje sie to proste, gdyby nie to ze tuz pod woda byly ostre jak brzytwa skaly, a ponad polowe odleglosci trzeba bylo pokonac kurczowo trzymajac sie jednej z podwieszonych lin :)) Przeprawa wyglada dosyc groznie i taka jest w rzeczywistosci, pare osob wrocilo z ranami na nogach. Sam sie walnalem w stope, na szczescie bez wiekszej szkody. Jedna dziewczyna wymagala interwencji miejscowych "ratownikow". Sama plaza faktycznie prezentuje sie imponujaco. Czysciutka, porzadne fale, woda az za czysta, skalki wokol. Maly raj na ziemi. Szkoda tylko, ze w tym raju jest dosyc tloczno :). No ale coz, nie tylko my chcemy zobaczyc takie cudo.
Po powrotnej przeprawie po linach obralismy kierunek na Bamboo Island. Jednak troche minelo zanim tam doplynelismy, bo w miedzyczasie byl lunch i nurkowanie z rurka przy koralowcach. Widoki sa niesamowite, a frajda ogromna. Roznorodnosc koralowcow, ryb i rybek, jezozwierzy itp. jest ogromna. Naprawde jest co podziwiac i ja zaluje tylko 2 rzeczy. Primo, ze poskapilem na jakis miejscowy kurs nurkowania z butla. Secundo, ze nie mam obudowy do aparatu. No coz, moze innym razem :))
Na Bamboo Island mielismy godzinke na plazowanie i n-te w tym dniu kapanie sie. Nic szczegolnego w zasadzie, poza tym ze plaza czysciutka (mila odmiana po Phi Phi Don) i w miare pusta. W drodze powrotnej zaliczylismy jeszcze nurkowanie przy Mosquito Island. Rownie piekne i zapierajace dech w piersiach. Co ciekawe, na tym stopie nurkowalem juz tylko ja, Lenin, para Francuzow i 1 koles (z ok. 20 osob).
Wieczorem przechadzalismy sie po miasteczku mijajac dzikie hordy angielskich "imprezowiczow". Oczywiscie kazdy z obowiazkowym wiadrem. Porobilismy foty na pokazie ogniomistrzow tajskich na plazy i...udalismy sie na spoczynek, bo z rana ruszamy na Krabi.