Pierwsza polowe dnia spedzilismy na tym, na czym spedza sie czas na Ko Lancie, czyli opalaniu, relaksie przy morzu tudziez baseniku :)) Generalnei, smieszna to wyspa. Bialych jest tu chyba mniej niz setka, sporo knajp, masazy etc. jest zamknietych na 4 spusty. Jednak hotelowy naganiacz (ktory de facto paradowal z wielkim skretem po knajpie :)) mial racje, poza lezeniem na plazy lub basenie nie da sie tu nic innego robic.
Skonczylismy wieczorem wojne z karaluchami. Drugi karaluch padl jak dlugi i nastepni goscie beda mieli spokoj :) Po poludniu zmienila sie pogoda. Obserwowalismy jak zmierza ku nam wielka sciana wody, ktora poczatkowo okazala sie tylko "kapusniakiem". Glowna fala przyszla w nocy. Deszcz zaczal tak nawalac, ze nam sufit przeciekl w jednym miejscu. Na szczescie, byla to nasza ostatnia noc na tej leniwej wysepce...