Dzien przywital nas na Ko Lancie potezna ulewa i generalnie wygladalo to na poczatek i tak juz opoznionej wielomiesiecznej pory deszczowej. Totez bez zalu wsiedlismy do busika i udalismy sie do Trangu (250 THB). W Trangu zlapalismy w biurze podrozy bezposrednie polaczenie na Langkawi z biletem na prom w cenie (300 THB). Pewnie mozna to taniej zalatwic, ale zalezalo nam na czasie, bo ostatni prom odplyw rzekomo o 17, a i to nie jest pewne, bo my poplynelismy o 16...
Tak czy owak, Malezja przywitala nas duzo wyzsza kultura niz w dotychczasowych krajach. Przy wyjsciu z portu nie obsiadla nas chmara tuk tukowcow, tylko kulturalnie podeszlismy do "taxi center", ustalilismy gdzie chcemy jechac, kobita wypisala rachunek, ktory uiscilismy po dotarciu do celu. Co wazne, jechalismy busikiem we 3, wiec tutaj nie maja problemow z optymalizacja kosztow w transporcie...
Zakwaterowalismy sie w bungalowie w Gecko Guesthouse i udalismy sie na rekonesans. Rekonesans skonczyl sie wypozyczeniem samochodu na jutro (po 40 ringgitow od lba) i wypiciem Corony z cytrynka na plazy :)) Podsumowujac, Langkawi jest bardzo ladnym miejscem z bardzo przyzwoita infrastruktura i az dziw, ze nie slyszy sie o wycieczkach do tego miejsca w polskich biurach podrozy. Aha, mimo ze panstwo islamskie, to raczej tego nie widac na ulicy, bo do kobiet ze szmata na glowie juz sie na poludniu Tajlandii przyzwyczailismy. Jest sporo knajpek z porzadnym seafoodem, kebaby (!) i knajpy z "arabskim" jedzeniem. Mi tam sie bardzo podoba jak na razie. Zobaczymy jak jutro wypadnie trip samochodowy :D