O 9 rano zgodnie z umowa odebralismy naszego Protona Wire i ruszylismy w podroz po wyspie. Taka przyjemnosc kosztowala nas 38PLN (przy obecnym USDPLN przelicznik plna do ringgita jest praktycznie 1:1) za dzien od osoby, wiec w gruncie rzeczy niewiele...
W pierwszej kolejnosci odwiedzilismy senna plaze, gdzie poza nami byli tylko przypadkowi Japonczycy i stado malp. Na Langkawi sa fantastyczne plaze, nie wiem czy nie najlepsze podczas naszego wyjazdu.
Nastepnie udalismy sie na kolejke linowa i taras widokowy. Ta atrakcja w swiecie jest malo znana, a szkoda, poniewaz jest konstrukcyjnym cudem (http://media-cdn.tripadvisor.com/media/photo-s/01/0b/1e/ce/the-cable-bridge-can.jpg), nasze zdjecia po powrocie :) Wrazenie jest niesamowite, a i pogode trafilismy sloneczna. Wjazd i zjazd ze szczytu kosztuje 30 PLN. Dosc drogo, ale glupota byloby nie skorzystac ;)
W miedzyczasie naszla nas ochota na plazowanie, wiec zajechalismy na plaze nieopodal 4 seasons resort :) Plaza oczywiscie czysciutka, przygotowana niczym angielski trawnik. No i woda normalna tzn. 10 metrow od brzegu nie ma gruntu.
Po wodnych igraszkach podjechalismy na tor gokartowy (odkryty, duzo wiekszy niz Imola). Marcin i Lenin sie nie skusili, ale ja owszem i 10 minut posmigalem sobie po torze. Spora przyjemnosc, ale tez spory koszt niestety... Tymczasem padla propozycja wjazdu na gore w srodku wyspy, gdzie mial sie znajdowac punkt widokowy. Po zmudnym podjezdzie zaparkowalismy przy hotelu na szczycie gory i za cale 10 PLN moglismy podziwiac zachod slonca nad Langkawi. Niestety, roznorakie anteny przeslanialy troche widok, ale i tak bylo ok. Przy okazji pogadalismy z bardzo sympatycznym szoferem z tegoz hotelu, ktory byl tak mily, ze pokazal nam fury hotelowe: Bentleya, Jaguara i cos tam jeszcze. Nie umywalo sie do naszego Protonka ;))
Wieczorem nie pozostalo nam nic innego jak wypic piwo pod palemka na plazy i isc spac. A propos piwa, na Langkawi piwo jest wolne od jakiegokolwiek podatku i ceny sa mniej wiecej polskie.